Андрей Мохоля: Русская эмиграция в Польше и Чехословакии, Электронная библиотека В. Набокова, Русская культура, Russia Abroad, A.R. Mochola: Nabokov Library, Russian Emigration in Poland and Czechoslovakia, Russian Culture and Literature, Catalogue, Photoarchive, etc.

russia.abroad.1917-1945 

 

 

Фотоархив | Библиотека | Acta Rossica | Энциклопедия Зарубежной России | Форум 

M. Zdziechowski - Z historii stosunków polsko-rosyjskich nazajutrz po wojnie

Odczyt wygłoszony na dorocznym Walnym Zebraniu Stowarzyszenia Przyjaciół Nauk w Wilnie w dniu 20 czerwca 1936 roku.
[prev. in:] Marian Zdziechowski, Widmo przyszłości, Warszawa 1999.


 

Przepowiednia Sawinkowa o zgubnych dla Polski, Rosji i Europy następstwach wojny, którą Polska prowadziłaby z bolszewikami na własną rękę, spełniła się. Nie była jednak dowodem jakiejś szczególnej bystrości Sawinkowa - to samo przepowiedział Denikin, tylko w odwrotnym porządku, bo za punkt wyjścia brał porażkę armii białej, która ciągnęłaby za sobą groźne dla Polski niebezpieczeństwo spotkania się oko w oko z rozszalałą w triumfie swoim dziczą. To samo widział każdy, kto bez powziętych z góry uprzedzeń patrzył na rewolucję. "W razie klęski naszej - pisałem w pierwszych miesiącach 1920 roku - drzwi do Europy otworzyłyby się na oścież przed triumfującym bolszewizmem, zwycięstwo zaś nasze może być tylko chwilowym odparciem, chwilowym wypoczynkiem w walce z potworem". 30) Od początku, od chwili zdobycia niepodległości naszej, grupy lewicowe lekceważyły niebezpieczeństwo bolszewickie, głosząc, że wrogiem jest imperializm rosyjski, jak gdyby bolszewizm nie był bardziej jeszcze zachłanny i imperialistyczny. Za przykładem lewicy szły grupy mieniące się narodowymi i zdaje się, że ją prześcigały. Odpowiedzią na przewidywania Sawinkowa i Denikina było najście bolszewików na Polskę w 1920 roku. Zapędzili się aż do Warszawy i Polska stanęła na skraju przepaści; zdawało się, że dni jej są policzone. Pamiętam ów pogodny, piękny poranek sierpniowy w Krakowie, gdy wśród powszechnego przygnębienia, graniczącego z beznadziejnością, przyszła radosna wiadomość o zwycięstwie generała Żeligowskiego pod Radzyminem. Więc nie wszystko stracone, zajaśniał złoty promień nadziei i nadzieją tą szczęśliwi, wierzyliśmy, że Radzymin będzie punktem zwrotnym w wojnie. Tak się też stało. I dziwiło mnie później, że tak uparcie, zwłaszcza w sferach wojskowych, bagatelizowano znaczenie owej bitwy, przedstawiając ją jako drobne, przypadkowe powodzenie na jakimś drobnym odcinku, do którego naczelne dowództwo nie przywiązywało szczególnej wagi. A jednak owo "drobne powodzenie" podniosło ducha wszędzie, w narodzie i w armii, i nastąpił przypływ energii zapowiadającej bliskie, walne i ostateczne zwycięstwo, które do dziś dnia nazywamy "cudem nad Wisłą".

Chwalić się jednak z owoców zwycięstwa nie możemy. Mocą traktatu ryskiego zwycięzcy oddali zwyciężonej, pobitej Rosji sowieckiej niby należny jej haracz, rozległe obszary z przeszło milionową ludnością polską, które przed najazdem były w ręku naszym i których synowie, zaczynając od magnatów, a na drobnej szlachcie zaściankowej kończąc, za sprawę polską walczyli. I to wszystko z lekkim sercem, bez żalu, bez wyrzutu sumienia, nieomal z triumfem. O zbrodni ryskiej pisałem szczegółowo,31) ale najenergiczniej napiętnował ją biskup miński, ksiądz Zygmunt Łoziński, o którym nie wątpię, że go historia do bohaterów narodowych zaliczy. Nazwał on robotę ryskiej delegacji pokojowej "zdradą stanu" i domagał się, aby jej członkowie zasiedli na ławie oskarżonych.

Odtąd wzmaga się dążenie do upodobnienia Polski do zaprzyjaźnionego mocarstwa sowieckiego. Wciąż sypią się dekrety zmierzające do wywłaszczenia i materialnego zniszczenia ziemiaństwa na kresach państwa, mimo że właśnie ono stanowiło zawsze i dotychczas jeszcze stanowi tam podstawę polskości. I gdyby mnie zapytano, co było ideą przewodnią Polski wyzwolonej i niepodległej od początku aż do dnia dzisiejszego, powiedziałbym, że zerwanie z całą tradycją przeszłości i w tym celu zniszczenie przede wszystkim szlachty, potem wszystkich innych warstw, których stan majątkowy przekraczał minimum egzystencji.

Powstaje pytanie, czy Denikin, w razie dotarcia do Moskwy dzięki pomocy polskiej, miałby zaraz potem, jak twierdzą niektórzy, rzucić się na Polskę, aby jej odebrać "odwiecznie rosyjskie", w mniemaniu Rosjan, ziemie. Nie, tego by zrobić nie mógł, choćby nawet chciał, spadłyby na niego sprawy dużo pilniejsze, nie cierpiące zwłoki. Bolszewicy, zdobywszy Rosję, wymordowali inteligencję, całą zaś ludność zastraszyli, zgnębili terrorem, czyniąc ją w ten sposób niezdolną do oporu. Denikin przeto, czy ktokolwiek inny na jego miejscu, musiałby przejąć po nich pracę ogromną, ponad siły, zaczynając od wytępienia resztek czerezwyczajek i rozpędzenia urzędów, na ponownym zorganizowaniu państwa kończąc. Gdzie zaś miałby szukać ludzi, skoro warstwy inteligenckie prawie zniknęły, resztki zaś przypadkowo ocalałych niedobitków nie wystarczały do wytworzenia nowej administracji. Wprawdzie mógł Denikin liczyć na tę prerogatywę wobec Polski, że państwa Ententy, zapominając wówczas o Polsce, obdarzyłyby Rosję całą swoją życzliwością. Ale niewielką osiągnąłby stąd korzyść, znalazłby tylko podporę moralną - o pomocy materialnej, tym bardziej militarnej, nie mogło być mowy.

Pod koniec stycznia 1920 roku, a więc w tym czasie, gdy Czajkowski, bawiąc w głównej kwaterze Denikina, przekonywał się, że wskutek powszechnego upadku ducha i rozkładu w armii wszelkie układy w sprawie przymierza z Polską straciły rację bytu, przybyli do Wilna, wydostawszy się z niewoli sowieckiej, Miereżkowski, małżonka jego, utalentowana autorka pisująca pod pseudonimem Zenaidy Hippius, Dymitr Fiłosofow i młody publicysta Żłobin. Zapragnęli wygłosić odczyt zbiorowy o Rosji pod jarzmem bolszewickim. Świeża jeszcze była w Wilnie pamięć rządów carskich, toteż atmosfera wileńska przychylna dla Rosji - czy to carskiej, czy bolszewickiej - nie była. Prosiłem przeto Miereżkowskiego, aby do odczytu swego wtrącił kilka wyrazów sympatii dla Polski wyzwolonej i dążącej do wskrzeszenia dawnej potęgi państwowej. Miereżkowski nie tylko się zgodził, ale powiedział więcej, niż oczekiwałem: wobec przepełnionej sali opowiedział się za przedrozbiorowymi granicami Polski na wschodzie.

"Czy mógł Miereżkowski - zapytałem wkrótce potem jednego z moich przyjaciół Rosjan - i czy mógłby każdy inny Rosjanin wygłosić taką rzecz szczerze?" "Przypuśćmy - odpowiedział - że zachorowała matka moja ciężko, beznadziejnie, i że chwytając się ostatniej deski ratunku, postanowiłem wezwać znakomitego, ale kosztownego lekarza; czy będę się z nim targował o honorarium?"

Odpowiedź ta zawierała realne, bardzo trafne ujęcie kwestii. Gdy Rosja ginęła, wszelkie gadanie o "odwiecznie rosyjskim" Wilnie było ze strony Rosjan nietaktem uniemożliwiającym pomoc polską. Doskonale to zrozumiał Miereżkowski. Skoro jednak nietakt ten popełniono, należało to z naszej strony zignorować i robić swoje, to jest zajmować ziemie wschodnie i równocześnie wspierać armie białe. Co nastąpiłoby potem na gruzach bolszewizmu, jakby się ułożyły stosunki polsko-rosyjskie, tego oczywiście nie wiem. Przypuśćmy jednak najgorsze, to znaczy, że pod presją Ententy Polska oddałaby Rosji te same ziemie, które w Rydze oddała Sowietom. Nie wątpię, że pod rządami Denikina, Wrangla czy nowego jakiegoś cara los ludności polskiej na owych ziemiach byłby ciężki, ale w każdym razie znośny i stosunki nasze z Polakami w państwie rosyjskim byłyby możliwe, gdy dziś, pomimo paktów o nieagresji, pomimo grzecznych z naszej strony ukłonów i zapewnień o przyjaźni, bezradnie patrzeć musimy, jak katolicyzm i polskość są tam bezwzględnie i okrutnie tępione i bliska jest chwila, gdy nie będzie tam ani katolików, ani Polaków.

Raków, rodowy majątek rodziny naszej (obecnie brata mego, Kazimierza), leży tuż koło granicy sowieckiej; o kilometr stamtąd, już w obrębie państwa sowieckiego, rozciąga się duża prawosławna wieś Wielkie Sioło; dalej, w odległości 2 kilometrów od Wielkiego Sioła, mamy, a raczej mieliśmy, katolicką wieś Łukasze. Proboszczowie rakowscy zawsze wychwalali jej mieszkańców, jako pobożnych, uczciwych, pracowitych i dzięki temu względnie zamożnych. Co w Łukaszach dziś się dzieje, nie wiem. Ale przed kilku laty w letni wieczór słyszano z ganku dworu rakowskiego dochodzące od strony Wielkiego Sioła rozpaczliwe jęki i krzyki, zagłuszane biciem w bębny. Co to oznaczało? Podobało się władzom sowieckim uznać chłopów z Wielkiego Sioła za "kułaków", ponieważ jeszcze mieli co jeść, więc jako zbrodniarzy wysiedlano ich na Sybir czy na północ.

Rosja, w mniemaniu naszych coraz liczniejszych i coraz podlejszych jej czcicieli, nie jest państwem sowieckim, lecz sowieckim rajem, los przeto, jaki w owym raju zgotowano wsi Wielkie Sioło, jest wzorem, według którego urządzą wyzwoloną od "kułaków" wieś polską nasi dzisiejsi heroldowie przyszłej polskiej filii wszechrosyjskiego związku sowieckich republik.

back


30) M. Zdziechowski, Tragedia Węgier a polityka polska, Kraków 1920.
31) Zob. M. Zdziechowski, Europa, Rosja, Azja, Wilno 1923.

top 

 


Rambler's Top100 copyright © 2001 by mochola, last updated 10.6.Y2K+3, best with IE5.5 1024x768px, 18 sec over 56.6 bps