M. Zdziechowski - Z historii stosunków polsko-rosyjskich nazajutrz po wojnie
Odczyt
wygłoszony na dorocznym Walnym Zebraniu Stowarzyszenia
Przyjaciół Nauk w Wilnie w dniu 20 czerwca 1936
roku.
[prev.
in:] Marian Zdziechowski, Widmo przyszłości, Warszawa
1999.
Przepowiednia Sawinkowa o
zgubnych dla Polski, Rosji i Europy następstwach wojny, którą
Polska prowadziłaby z bolszewikami na własną rękę,
spełniła się. Nie była jednak dowodem jakiejś
szczególnej bystrości Sawinkowa - to samo
przepowiedział Denikin, tylko w odwrotnym porządku, bo
za punkt wyjścia brał porażkę armii białej,
która ciągnęłaby za sobą groźne
dla Polski niebezpieczeństwo spotkania się oko w oko z
rozszalałą w triumfie swoim dziczą. To samo
widział każdy, kto bez powziętych z góry
uprzedzeń patrzył na rewolucję. "W razie klęski
naszej - pisałem w pierwszych miesiącach 1920 roku -
drzwi do Europy otworzyłyby się na oścież
przed triumfującym bolszewizmem, zwycięstwo zaś
nasze może być tylko chwilowym odparciem, chwilowym
wypoczynkiem w walce z potworem". 30) Od początku, od
chwili zdobycia niepodległości naszej, grupy lewicowe
lekceważyły niebezpieczeństwo bolszewickie, głosząc,
że wrogiem jest imperializm rosyjski, jak gdyby bolszewizm
nie był bardziej jeszcze zachłanny i imperialistyczny.
Za przykładem lewicy szły grupy mieniące się
narodowymi i zdaje się, że ją prześcigały.
Odpowiedzią na przewidywania Sawinkowa i Denikina było
najście bolszewików na Polskę w 1920 roku. Zapędzili
się aż do Warszawy i Polska stanęła na
skraju przepaści; zdawało się, że dni jej są
policzone. Pamiętam ów pogodny, piękny poranek
sierpniowy w Krakowie, gdy wśród powszechnego przygnębienia,
graniczącego z beznadziejnością, przyszła
radosna wiadomość o zwycięstwie generała
Żeligowskiego pod Radzyminem. Więc nie wszystko
stracone, zajaśniał złoty promień nadziei i
nadzieją tą szczęśliwi, wierzyliśmy,
że Radzymin będzie punktem zwrotnym w wojnie. Tak się
też stało. I dziwiło mnie później,
że tak uparcie, zwłaszcza w sferach wojskowych,
bagatelizowano znaczenie owej bitwy, przedstawiając ją
jako drobne, przypadkowe powodzenie na jakimś drobnym
odcinku, do którego naczelne dowództwo nie przywiązywało
szczególnej wagi. A jednak owo "drobne
powodzenie" podniosło ducha wszędzie, w narodzie
i w armii, i nastąpił przypływ energii zapowiadającej
bliskie, walne i ostateczne zwycięstwo, które do dziś
dnia nazywamy "cudem nad Wisłą".
Chwalić się jednak z
owoców zwycięstwa nie możemy. Mocą
traktatu ryskiego zwycięzcy oddali zwyciężonej,
pobitej Rosji sowieckiej niby należny jej haracz, rozległe
obszary z przeszło milionową ludnością polską,
które przed najazdem były w ręku naszym i których
synowie, zaczynając od magnatów, a na drobnej
szlachcie zaściankowej kończąc, za sprawę
polską walczyli. I to wszystko z lekkim sercem, bez żalu,
bez wyrzutu sumienia, nieomal z triumfem. O zbrodni ryskiej pisałem
szczegółowo,31) ale najenergiczniej napiętnował
ją biskup miński, ksiądz Zygmunt Łoziński,
o którym nie wątpię, że go historia do
bohaterów narodowych zaliczy. Nazwał on robotę
ryskiej delegacji pokojowej "zdradą stanu" i
domagał się, aby jej członkowie zasiedli na
ławie oskarżonych.
Odtąd wzmaga się dążenie
do upodobnienia Polski do zaprzyjaźnionego mocarstwa
sowieckiego. Wciąż sypią się dekrety
zmierzające do wywłaszczenia i materialnego
zniszczenia ziemiaństwa na kresach państwa, mimo
że właśnie ono stanowiło zawsze i dotychczas
jeszcze stanowi tam podstawę polskości. I gdyby mnie
zapytano, co było ideą przewodnią Polski
wyzwolonej i niepodległej od początku aż do dnia
dzisiejszego, powiedziałbym, że zerwanie z całą
tradycją przeszłości i w tym celu zniszczenie
przede wszystkim szlachty, potem wszystkich innych warstw, których
stan majątkowy przekraczał minimum egzystencji.
Powstaje pytanie, czy Denikin,
w razie dotarcia do Moskwy dzięki pomocy polskiej, miałby
zaraz potem, jak twierdzą niektórzy, rzucić się
na Polskę, aby jej odebrać "odwiecznie
rosyjskie", w mniemaniu Rosjan, ziemie. Nie, tego by zrobić
nie mógł, choćby nawet chciał, spadłyby
na niego sprawy dużo pilniejsze, nie cierpiące zwłoki.
Bolszewicy, zdobywszy Rosję, wymordowali inteligencję,
całą zaś ludność zastraszyli, zgnębili
terrorem, czyniąc ją w ten sposób niezdolną
do oporu. Denikin przeto, czy ktokolwiek inny na jego miejscu,
musiałby przejąć po nich pracę ogromną,
ponad siły, zaczynając od wytępienia resztek
czerezwyczajek i rozpędzenia urzędów, na
ponownym zorganizowaniu państwa kończąc. Gdzie zaś
miałby szukać ludzi, skoro warstwy inteligenckie
prawie zniknęły, resztki zaś przypadkowo ocalałych
niedobitków nie wystarczały do wytworzenia nowej
administracji. Wprawdzie mógł Denikin liczyć na
tę prerogatywę wobec Polski, że państwa
Ententy, zapominając wówczas o Polsce, obdarzyłyby
Rosję całą swoją życzliwością.
Ale niewielką osiągnąłby stąd korzyść,
znalazłby tylko podporę moralną - o pomocy
materialnej, tym bardziej militarnej, nie mogło być
mowy.
Pod koniec stycznia 1920 roku,
a więc w tym czasie, gdy Czajkowski, bawiąc w głównej
kwaterze Denikina, przekonywał się, że wskutek
powszechnego upadku ducha i rozkładu w armii wszelkie układy
w sprawie przymierza z Polską straciły rację
bytu, przybyli do Wilna, wydostawszy się z niewoli
sowieckiej, Miereżkowski, małżonka jego,
utalentowana autorka pisująca pod pseudonimem Zenaidy
Hippius, Dymitr Fiłosofow i młody publicysta
Żłobin. Zapragnęli wygłosić odczyt
zbiorowy o Rosji pod jarzmem bolszewickim. Świeża
jeszcze była w Wilnie pamięć rządów
carskich, toteż atmosfera wileńska przychylna dla
Rosji - czy to carskiej, czy bolszewickiej - nie była.
Prosiłem przeto Miereżkowskiego, aby do odczytu swego
wtrącił kilka wyrazów sympatii dla Polski
wyzwolonej i dążącej do wskrzeszenia dawnej potęgi
państwowej. Miereżkowski nie tylko się zgodził,
ale powiedział więcej, niż oczekiwałem:
wobec przepełnionej sali opowiedział się za
przedrozbiorowymi granicami Polski na wschodzie.
"Czy mógł
Miereżkowski - zapytałem wkrótce potem jednego
z moich przyjaciół Rosjan - i czy mógłby
każdy inny Rosjanin wygłosić taką rzecz
szczerze?" "Przypuśćmy - odpowiedział -
że zachorowała matka moja ciężko,
beznadziejnie, i że chwytając się ostatniej deski
ratunku, postanowiłem wezwać znakomitego, ale
kosztownego lekarza; czy będę się z nim targował
o honorarium?"
Odpowiedź ta zawierała
realne, bardzo trafne ujęcie kwestii. Gdy Rosja ginęła,
wszelkie gadanie o "odwiecznie rosyjskim" Wilnie było
ze strony Rosjan nietaktem uniemożliwiającym pomoc
polską. Doskonale to zrozumiał Miereżkowski.
Skoro jednak nietakt ten popełniono, należało to
z naszej strony zignorować i robić swoje, to jest
zajmować ziemie wschodnie i równocześnie
wspierać armie białe. Co nastąpiłoby potem
na gruzach bolszewizmu, jakby się ułożyły
stosunki polsko-rosyjskie, tego oczywiście nie wiem. Przypuśćmy
jednak najgorsze, to znaczy, że pod presją Ententy
Polska oddałaby Rosji te same ziemie, które w Rydze
oddała Sowietom. Nie wątpię, że pod rządami
Denikina, Wrangla czy nowego jakiegoś cara los ludności
polskiej na owych ziemiach byłby ciężki, ale w każdym
razie znośny i stosunki nasze z Polakami w państwie
rosyjskim byłyby możliwe, gdy dziś, pomimo paktów
o nieagresji, pomimo grzecznych z naszej strony ukłonów
i zapewnień o przyjaźni, bezradnie patrzeć
musimy, jak katolicyzm i polskość są tam bezwzględnie
i okrutnie tępione i bliska jest chwila, gdy nie będzie
tam ani katolików, ani Polaków.
Raków, rodowy majątek
rodziny naszej (obecnie brata mego, Kazimierza), leży tuż
koło granicy sowieckiej; o kilometr stamtąd, już
w obrębie państwa sowieckiego, rozciąga się
duża prawosławna wieś Wielkie Sioło; dalej,
w odległości 2 kilometrów od Wielkiego Sioła,
mamy, a raczej mieliśmy, katolicką wieś Łukasze.
Proboszczowie rakowscy zawsze wychwalali jej mieszkańców,
jako pobożnych, uczciwych, pracowitych i dzięki temu
względnie zamożnych. Co w Łukaszach dziś się
dzieje, nie wiem. Ale przed kilku laty w letni wieczór słyszano
z ganku dworu rakowskiego dochodzące od strony Wielkiego
Sioła rozpaczliwe jęki i krzyki, zagłuszane
biciem w bębny. Co to oznaczało? Podobało się
władzom sowieckim uznać chłopów z
Wielkiego Sioła za "kułaków", ponieważ
jeszcze mieli co jeść, więc jako zbrodniarzy
wysiedlano ich na Sybir czy na północ.
Rosja, w mniemaniu naszych
coraz liczniejszych i coraz podlejszych jej czcicieli, nie jest
państwem sowieckim, lecz sowieckim rajem, los przeto, jaki
w owym raju zgotowano wsi Wielkie Sioło, jest wzorem, według
którego urządzą wyzwoloną od "kułaków"
wieś polską nasi dzisiejsi heroldowie przyszłej
polskiej filii wszechrosyjskiego związku sowieckich
republik.
30) M. Zdziechowski, Tragedia Węgier a polityka polska,
Kraków 1920.
31) Zob. M. Zdziechowski, Europa, Rosja, Azja, Wilno 1923.
top
|