M. Zdziechowski - Z historii stosunków polsko-rosyjskich nazajutrz po wojnie
Odczyt
wygłoszony na dorocznym Walnym Zebraniu Stowarzyszenia
Przyjaciół Nauk w Wilnie w dniu 20 czerwca 1936
roku.
[prev.
in:] Marian Zdziechowski, Widmo przyszłości, Warszawa
1999.
"W chwili walk
najzacieklejszych, które decydować miały o
losach kontrrewolucji - stwierdza oficjalny sowiecki historyk -
prawe skrzydło polskiego frontu na Wołyniu pozostawało
biernym walk owych widzem".12) Dnia 26 listopada Denikin
wystosował list do Piłsudskiego, zaklinający go,
aby pomocy nie odmawiał. Dzięki bezczynności
polskiej bolszewicy, widocznie pewni, że trwać ona będzie
nadal, przerzucili na front południowy 43 tysiące
żołnierzy. "Klęska zaś południowej
Rosji - kończył Denikin - postawi Polskę twarzą
w twarz wobec potęgi, która nieszczęściem
będzie dla kultury polskiej i zagrozi istnieniu państwa
polskiego".
Odpowiedzi Denikin nie otrzymał,
a wojska nasze stały wciąż bezczynnie, więc
wysnuwał stąd wniosek, że między Polską
a bolszewikami został zawiązany tajny układ.
Przypuszczenie to potwierdzała wiadomość, że
w tymże czasie bawił w Warszawie, jako wysłannik
bolszewików, komunista polski Julian Marchlewski.
Marchlewski zmarł w roku 1926 i w nekrologu po nim w
moskiewskiej Prawdzie Radek kreślił następujące
słowa: "Jesienią 1919 roku, gdy armia Denikina
zbliżała się do Moskwy, od zachodu zaś szli
Polacy, gdy Moskwę miano z tego powodu już ewakuować,
uratował bolszewików Julian Marchlewski, który
się udał do głównej kwatery polskiej i tam
przekonał starego swego przyjaciela Piłsudskiego o
konieczności wstrzymania wojsk polskich i umożliwienia
bolszewikom walnej rozprawy z armią Denikina".13)
Twierdzenie bezczelne. Piłsudski i Marchlewski mogli się
znać od dawna, ale "starymi przyjaciółmi"
z pewnością nie byli. Bo cóż mogło
łączyć człowieka, dla którego
ojczyzna była wszystkim i wszystkie siły jej poświęcił,
z komunistą, który Polskę rozumiał nie
inaczej niż jako filię rosyjskiej wszechsowieckiej
republiki. Ale mniejsza o to. Radek był źle
informowany: Marchewski posłuchania u Piłsudskiego nie
uzyskał, z polecenia Naczelnika Państwa pertraktował
z nim późniejszy minister Boerner. W rozmowach z
Marchlewskim podkreślał on, że podstawą
polityki Naczelnika Państwa względem Rosji jest
niedopuszczenie do triumfu reakcji. Cały epizod
Boerner-Marchlewski był, zdaniem generała Kutrzeby,
"środkiem tylko, nie zaś celem, środkiem do
umożliwienia Sowietom swobodnego rozprawienia się z
Denikinem. [...] Zależało nam na tym, aby jego front
nie sojuszniczy i nie wrogi, a więc nader kłopotliwy
wojskowo, politycznie zaś zupełnie nieodpowiedni -
przestał istnieć".14)
Marchlewski, który
zapewne chciał pokoju, zręcznie podsuwał myśl,
że Sowiety w układach będą bardziej ustępliwe
niż biali, Piłsudskiego zaś zraziła tępa
nieustępliwość Denikina, który sam w pamiętnikach
swoich wyznaje, że starał się przekonać
Karnickiego, iż dopóki wojna trwa, Polska i Rosja
powinny uznawać tymczasową linię graniczną,
zatwierdzoną przez Najwyższą Radę w Wersalu,
a odpowiadającą mniej więcej dawnym wschodnim
granicom Królestwa Kongresowego. A zatem, jego zdaniem,
na obszarach ofensywy polskiej na wschodzie od owej linii należało
wprowadzić administrację rosyjską, która
by jednak przez cały czas trwania operacji wojskowych
podlegała naczelnemu dowództwu polskiemu.
Innymi słowy, Piłsudski,
który był rodem z Wileńszczyzny i do Wilna
przywiązany był duszą całą, i nic droższego
nad Wilno nie miał na całym świecie, miał
teraz, po osiągnięciu celu swoich marzeń i
wyzwoleniu Wilna spod władzy rosyjskiej, osadzić w
Wilnie gubernatora Rosjanina! Jaki brak elementarnego zmysłu
psychologicznego! Trudno o przykład jaskrawszy tak
charakterystycznej u wielu Rosjan nieumiejętności
wniknięcia w duszę innego narodu. Nie rzucam jednak
kamieniem w Denikina, skoro jeden z najwybitniejszych i
najbystrzejszych umysłów politycznych w Rosji,
Sazonow, który w przeciwieństwie do kolegów
swoich, ministrów i doradców Korony, uważał
Królestwo Polskie za kulę u nogi Rosji i w interesie
Rosji wszystkimi siłami, choć daremnie, starał się,
aby niezależna od Rosji, niepodległa Polska uznana
została za jeden z celów wojny, tak samo jak Denikin
patrzył na przywiązanie Polaka do Wilna, widząc w
tym tylko objaw "megalomanii, tej starej, odziedziczonej po
przodkach choroby".15)
Czy było to dowodem
patriotyzmu? Chyba nie. Prawdziwy patriotyzm umie uszanować
uczucie patriotyczne przeciwnika. Opowiadano mi o rosyjskim
generale Mawrosie, który swoje stare lata spędził
w Wilnie i dobrze się zapisał u Polaków
szlachetnością swoją w roku 1863. Za młodu
brał on udział, jako komendant szwadronu, w wyprawie
na Węgry 1849 roku i na polach walki nauczył się
cenić tych, przeciw którym walczył. Był
świadkiem kapitulacji w Vilagos, patrzył na rozpacz
oficerów węgierskich łamiących szable
swoje i sympatię dla rycerskiego narodu zachował aż
do końca życia. Lubił wracać pamięcią
w minione lata i ze wzruszeniem, ze łzami nawet - słyszałem
to z ust córki jego - opowiadał o tragicznym końcu
powstania węgierskiego. W oczach Denikina i wielu innych
patriotyzm polski był, jeśli nie bandytyzmem, to
psychopatyczną megalomanią, zaś zdobycie Wilna
nie w celu oddania go prawowitej władzy rosyjskiej - grabieżą
cudzej własności. Nie był generał Denikin w
stanie wejść w istotę stosunku Polaka - zwłaszcza
Polaka Wilnianina - do Wilna, zrozumieć potęgę
wielkiej, pięćsetletniej tradycji, którą
uszanował car Aleksander I, reaktywując Uniwersytet
Wileński i biorąc w opiekę sprawę
polonizacji, jak złośliwie twierdzili Rosjanie, owego
kraju. Nadeszła potem reakcja z Nowosilcowem, potem nastąpiło
powstanie 1830 roku, potem próby przygotowań do
kolejnych powstań, wreszcie rok 1863 z Murawjewem. Każdy
kamień w Wilnie mógłby coś opowiedzieć
o walkach i męczeństwie tych, co w obronie polskiego
Wilna stawali, każda niemal rodzina mogłaby się
pochlubić, że miała bohaterów, bojowników,
którzy na szubienicach, na katordze, na wygnaniu złożyli
ojczyźnie w ofierze najlepsze, co jej dać mogli.
Rosjanin z inteligencją i sercem, rzetelnie miłujący
ojczyznę swoją, umiałby wyczuć głęboki,
nierozerwalny związek Polaka z Wilnem, z jego przeszłością,
z okresami chwały Jagiellonów i Batorego i okresami
cierpień pod jarzmem rosyjskim - i pozostając na
stanowisku nieustępliwości swojej, zdołałby
przemówić tonem, który by umożliwił,
nie mówię, że zgodę, ale jakie takie, choćby
tylko chwilowe porozumienie.
Baron Mikołaj Wrangel,
ojciec generała, ostatniego wodza ostatniej armii białej,
dał we Wspomnieniach swoich ponury, lecz żywy, pisany
piórem człowieka uczciwego obraz Rosji, zwłaszcza
za panowania Aleksandra III i Mikołaja II. Opis fanaberii
niejakiego P. A. Zielenego, gubernatora Odessy, jednego z tych,
których Aleksander III szczególnie cenił,
zakończył autor następującymi słowami:
"Wystarczy, innych przykładów przytaczać
nie będę, bo nie chcę, aby wspomnienia moje,
zamiast być tylko wspomnieniami, przeistoczyły się
w ogród zoologiczny, w którym zabrakłoby lwów
i orłów".16) Dlaczego ich zabrakło? Bo
Rosja znała tylko patriotyzm państwowy, który
zastąpił miłość ojczyzny. Patriotą
państwowym był Denikin. Państwo zaś to car i
ci, którzy w jego imieniu rządzą, gdzie zaś
nie ma cara, tam dyktator albo grupa czy klika mająca w
danej chwili całą władzę w ręku.
Ojczyzna obejmuje wszystkich, państwo zaś nie pyta o
to, czy jego poddani ojczyznę miłują; państwu,
pisze Wrangel, chodzi tylko o błagonadiożnych, czyli
takich, co własnej myśli, woli i sumienia się
wyrzekli, a ślepo spełniają rozkazy naczalstwa każdego,
jakie się zdarzy.
Sytuacja Denikina stawała
się coraz gorsza. Że zaś Piłsudski miał
się skarżyć, według krążących
w kołach emigracji rosyjskiej pogłosek, iż nie ma
w Rosji z kim gadać, bo i Denikin, i Kołczak są
reakcjonistami i imperialistami, więc z ramienia
zatwierdzonej przez admirała Kołczaka delegacji
rosyjskiej na konferencję pokojową w Wersalu udało
się do Warszawy dwóch jej członków:
socjalista, wspomniany wyżej Mikołaj Czajkowski, i głośny
ze swej działalności terrorystycznej Borys Sawinkow.
Nałożono na nich zadanie przygotowania gruntu do załagodzenia
kwestii spornych w celu wznowienia układów między
demokracją rosyjską a rządem polskim. Obaj mieli
audiencję (jedną czy kilka) u Naczelnika Państwa
między 16 a 20 stycznia 1920 roku. Przebieg rozmowy zapisał
Czajkowski w pamiętniku swoim, ale nie dość
czytelnie i przeważającą część ołówkiem.
Mielgunow starał się zrekonstruować tekst, nie ręcząc
jednak bezwzględnie za dokładność.
"Miałbym prawo - zaczął Naczelnik Państwa
- mieć Rosję w nienawiści, przeszłość
zostawiła głębokie ślady w mej duszy, mógłbym
przeto spokojnie patrzeć na proces jej gnicia. Ale nie
pozwala mi na to uczucie człowieczeństwa i chciałbym
wam dopomóc, lecz pod warunkiem, że i wy dopomożecie
mi waszym wpływem na socjalistów polskich i narodowców;
wiem, że socjaliści nasi zawsze byli bliscy
es-erom". "To się da zrobić" -
odpowiedział Sawinkow. "A ja się obawiam -
Czajkowski na to - że nie; próby podobne zawsze
zawodziły...". Piłsudski ogromnie przewyższał
swoich towarzyszy partyjnych rozmachem myśli i szerokością
widnokręgu; dzięki temu w stosunku do Rosji umiał
się wznieść ponad ślepą nienawiść.
Ale czy byli do tego zdolni jego towarzysze? Dlatego mógł
uważać za pożądane, aby socjalista z powagą
moralną, jak Czajkowski, i terrorysta o sławie
wszecheuropejskiej, jak Sawinkow, wyjaśnili naszym PPS-om,
iż rzekoma reakcyjność generałów
rosyjskich nie jest tak straszna, jak się wydaje.
Ale co mieli Czajkowski i
Sawinkow do powiedzenia narodowcom? Stosunek tych drugich do
Rosji - zwłaszcza od zjazdu praskiego w roku 1908 - był
ultraugodowy; wówczas Austrii i Prusom przeciwstawiali
oni Rosję carską; po jej upadku byli zawsze gotowi do
układów przyjacielskich z Rosją sowiecką.
Widocznie tego ich grawitowania ku Sowietom obawiał się
Naczelnik Państwa, bo jeżeli sam miał przedtem
jakiekolwiek złudzenia, to rzeczywistość szybko
je rozwiewała.
Potem na zarzut Sawinkowa,
że nie można równocześnie pomagać
Rosji i podtrzymywać Petlurę, Naczelnik Państwa oświadczył,
że nie widzi w tym sprzeczności, bowiem obydwie strony
idą przeciw bolszewikom. "Mamy dwa plany - ciągnął
dalej Piłsudski - wielki i mały; pierwszy to
przymierze wszystkich narodowości w państwie rosyjskim
przeciw bolszewikom, po czym - to jest po rozbiciu wspólnego
wroga - nastąpiłby gdzieś w Rosji kongres
narodowości, na którym każda mogłaby
swobodnie o sobie stanowić". Nie mogło to być,
oczywiście, ponętne dla Rosji, ponieważ oznaczałoby
jej rozpad. Ale Naczelnik Państwa miał tu na myśli
ustrój federacyjny. Potwierdzają to następne
jego słowa, że "potrzebne są nowe metody, na
stare zaś połóżmy krzyż"; więc
zgodnie z tym zapewniał, że będzie się starał
dostosować narodowości do swego planu, ażeby nie
uważały niezależności absolutnej za cel, od
którego odstąpić nie wolno. Jeśli słowa
te były wypowiedziane tak, jak je Czajkowski podał, a
Mielgunow wyczytał, to kogo, jakich narodowości
dotyczyły? Czy także Ukrainy? Czyżby Piłsudski
wolał Ukrainę sfederowaną z Rosją niż
niezależną? Chyba nie. Drugi plan, w razie
niepowodzenia pierwszego, plan mniejszy, dotyczył tylko
Polski i Rosji. Podstawą byłby plebiscyt na Litwie i
Białej Rusi.17) "I tradycja, i sentyment - twierdził
Naczelnik Państwa - muszą tu zamilknąć,
inaczej nie dojdziemy do porozumienia; nie żądam
przeto granic historycznych z roku 1772, ale nie poprzestanę
na etnograficznych. Granice muszą być takie, aby pomiędzy
obu państwami mógł się ustalić trwały
pokój. W każdym razie pertraktować mogę
tylko z Rosją demokratyczną i demokratycznym rządem".
Myśl Piłsudskiego, zaznacza Czajkowski w notatniku,
nie była jasna, wyraźne jednak było to, że,
zrażony do Denikina, chciał mieć do czynienia wyłącznie
z grupami lewicowymi.
12) Grażdanskaja wojna, Moskwa 1930, t. III, s. 11.
13) Por. Mielgunow, op. cit., s. 193.
14) Gen. T. Kutrzeba, Wyprawa Kijowska, Warszawa 1937, s. 52.
15) Wospominanija, Berlin, s. 44.
16) Ze słów Mielgunowa wynika, że raczej kilka.
Por. op. cit., s. 194-195.
17) Mielgunow, op. cit., s. 195.
top
|