Mariusz Pisarski
i Andrei R. Mochola
Dyskretny urok hipertekstualizmu
Drukowane autorytety
M. Pisarski:
Nie ma u nas autorytetów, które w sposób otwarty podeszłyby do
nowego medium. Lem chowa swoje komputery w piwnicy, Miłosz -
poproszony o wypowiedź na temat hipertekstu do ogólnopolskiego
tygodnika kulturalnego - potrafi milczeć miesiącami a potem
zapomnieć o całej sprawie.
A. R. Mochola: Rola
autorytetu nie zawsze polega na byciu autorytetem. Czasami się
zdarza, iż polega ona wyłącznie lub w większej części na powolnym
nadymaniu policzków i udzielaniu błyskotliwej odpowiedzi typu "Tak,
rzeczywiście się oziębiło" na przykład na pytanie o własny stosunek
wobec hipertekstu. Wydaje mi się, że milczący autorytet wcale nie
jest taki zły; mówiące bywają czasem dużo gorsze.
M. Pisarski:
Czy zna Pan polskie przykłady jakiejś inicjatywy naukowej, która
stała się możliwa dzięki pracom hiperpołączonych zespołów i do
której powstania i dobrego funkcjonowania mocno przysłużyły się nowe
media. A jeśli nie - to gdzie może tkwić przyczyna?
A. R. Mochola: Przyczyną
znikomej ilości projektów naukowych (szczególnie w humanistyce),
które chociażby w najprostszy sposób wykorzystują nowe media (np.
tworząc witryny internetowe projektu) jest marginalizacja ze strony
owych autorytetów znaczenia i możliwości nowych mediów w praktycznej
realizacji nauki. Nie wiem, czy spotkał się Pan z problemem
cytowania tekstów naukowych publikowanych w internecie. Ja miałem tę
wątpliwą przyjemność. "Poważną" humanistykę uprawia się w Polsce
drukiem. Poza wspomnianym już projektem, w którym uczestniczy
Poznańskie Centrum Superkomputerowo-Sieciowe, czy też
Seti@Home, ciężko mi jest wskazać coś innego. Przy czym proszę
wziąć pod uwagę wielkość tych dwóch projektów. Projekty mniejsze
objętościowo oczywiście powstają. Problem tkwić może jednak w tym,
czy spełniają one rzeczywiście wszystkie założenia metodologiczne,
takie jak hiperpołączone zespoły, użycie nowych mediów,
wielowątkowość, alinearność dyskursu itd.
|