M. Zdziechowski - Z
historii stosunków polsko-rosyjskich nazajutrz po wojnie
Odczyt
wygłoszony na dorocznym Walnym Zebraniu Stowarzyszenia
Przyjaciół Nauk w Wilnie w dniu 20 czerwca 1936
roku.
[prev.
in:] Marian Zdziechowski, Widmo przyszłości, Warszawa
1999.
Dezorientują mnie nieraz
sądy obcych, zwłaszcza zaś Polaków, o
Rosji. Weźmy na przykład interesujące społeczno-polityczne
studium Stanisława Grabskiego o rewolucjach.1) "Dusza
rosyjska - czytamy tam - jest zgoła różna od
duszy europejskiej; przede wszystkim nie ma w niej żadnego
umiaru; porusza się pomiędzy nieustannymi krańcowościami".
Zbrodnia w literaturze rosyjskiej na każdym kroku
towarzyszy najwznioślejszemu idealizmowi, niemal świętości.
Nie każdy, oczywiście, Rosjanin "jest taki jak
Raskolnikow Dostojewskiego, ale dla każdego Raskolnikow
jest zrozumiały, stanowi zjawisko powszednie". Tak
samo zaś jak umiaru, pozbawiona jest dusza rosyjska
poczucia odpowiedzialności za swoje czyny; człowiek w
Rosji czyni źle nie dlatego, że jest zły, ale
że go prześladuje jakieś licho. Popełnia
zbrodnię, mając najlepsze zamiary, doskonałe
zasady, toteż opinia rosyjska z łatwością
wybacza wszelki występek, byle człowiek miał piękną
duszę. Aby zdać sobie sprawę z przepaści, która
dzieli duszę rosyjską od zachodnioeuropejskiej,
trzeba, według Grabskiego, "odrzucić w
zastosowaniu do niej powszechnie obowiązujące w
Europie reguły moralne i psychologiczne, nie sądzić
o Rosji i Rosjanach według analogii z własną duszą
i własnym społeczeństwem". Żaden
Europejczyk - dodam do uwag Grabskiego swoją - nie zrozumie
publicysty rosyjskiego, który w obszernej rozprawie o
generale Denikinie z powodu jego „Pamiętników”
2) nazwał je rzeczą haniebną (postydnyj). Czymże
generał Denikin siebie zhańbił? Zdradą? Nie.
Może kradzieżą dobra publicznego albo ograbieniem
cudzej własności? Także nie. Więc chyba
okrucieństwem? Nie, okrutnikiem nie był, przeciwnie -
bolało go to, że nie miał dość twardej
ręki, aby poskramiać okrutne nieraz wybryki swoich
podwładnych. Na wieczną hańbę, jak twierdzi
Wasilewski, zasłużył tym, że nie mając
wiary w powodzenie sprawy, zorganizował armię i
przeciw bolszewikom ją poprowadził. "Nie warto -
wyraził się gdzieś - stawać z argumentacją
polityczno-strategiczną wobec zjawiska, w którym
wszystko jest ze sfery ducha, wszystko zależy od poświęcenia".
"Więc jakim prawem - woła autor - śmiał
Denikin zwoływać pod sztandar swój oficerów
i młodzież rosyjską, iść na Moskwę
i krwią zalać Rosję?" 3) Jakim prawem -
postawmy kropkę nad i - śmiał on myśleć
o jakimś honorze Rosji, o ratowaniu tego honoru. Poczucie
honoru jest najpiękniejszym wykwitem cywilizacji
zachodniej; honor, powiedział de Vigny, jest tym dla mężczyzny,
czym wstydliwość dla niewiasty. Ale to, co jest
czcigodne i piękne dla Europejczyków, jest śmieszne,
głupie i niemal podłe w oczach Wasilewskiego i,
niestety, wielu Rosjan.
Krótko mówiąc,
Wasilewski żądał od Denikina, aby ten poddał
się zgrai szubrawców, najczęściej
pochodzenia nierosyjskiego, którzy opanowali Rosję,
okrutnie się nad nią pastwili i niszczyli ją
moralnie i materialnie. Może Wasilewski pisał tak w
swoim interesie, chcąc wkraść się w łaskę
wszechwładnych katów Rosji? Nie wiem, ale rzecz swoją
wydał w Berlinie i nie słyszałem, aby go do
pisarzy bolszewickich zaliczano.
Stanisław Grabski podkreśla
organiczną niezdolność Rosjan do zespolenia się
z cywilizacją zachodnią: "On [Rosjanin] się
odruchowo przeciwko niej buntuje, nienawidzi i nawet nią
gardzi".4) Czytając, myślę, co na to
powiedziałby Spasowicz. Co do mnie, uznając trafność
rozmaitych spostrzeżeń Grabskiego, dodać muszę,
że w żaden sposób nie potrafię pogodzić
z nimi moich wrażeń osobistych. Może dlatego,
że Rosję znam mało i że patrzyłem tylko
na duchowe szczyty myśli rosyjskiej. Ale wielu z
najznakomitszych jej przedstawicieli znałem z bliska i z
niektórymi łączył mnie serdeczny stosunek.
Byli to ludzie organicznie związani z kulturą zachodnią,
umysły silne i wzniosłe, charaktery niepospolicie
prawe w życiu prywatnym i w życiu publicznym. Niech
czytelnik przejrzy na przykład korespondencję moją
z księciem Grzegorzem Trubeckim.5)
Jedno zastrzeżenie zrobić
tu muszę. W rozmowach z owymi najszlachetniejszymi
Rosjanami lepiej było kwestii polskiej nie poruszać.
Politykę rusyfikacyjną bezwzględnie potępiali;
dla Królestwa kongresowego chcieli autonomii szerokiej,
państwowej. Gdy w 1917 roku prowizoryczny rząd
rewolucyjny ogłosił ustami ministra spraw
zagranicznych Milukowa prawo Polski do niepodległości,
przyjęli to jako rzecz Polsce należną; zgodnie z
tym w roku następnym powitali z uznaniem Polskę
niepodległą i wskrzeszoną. Ale odrzucali a limine
wszelkie "uroszczenia" polskie w kierunku
przedrozbiorowych granic wschodnich. Wśród znakomitości
rosyjskich uczucie szczególnej czci budził we mnie
Borys Cziczerin. Nie tylko w Rosji, lecz i poza Rosją nie
spotkałem w długim życiu moim człowieka równego
mu rozległością widnokręgu ducha, potęgą
myśli, ogromem i wszechstronnością wiedzy,
szerokim i syntetycznym ujmowaniem kwestii; serce zaś miał
gorące i szlachetne, sumienie zasadniczo niezdolne do
jakiegokolwiek kompromisu ze złem, odwagę zdumiewającą
w wygłaszaniu poglądów, które oburzały
zarówno sfery rządzące, jak i rewolucyjnie
nastrojoną opinię publiczną. Już w 1899
roku, gdy myśl o Polsce niepodległej jeszcze w żadnym
mózgu nie zaświtała, Cziczerin dał jej
wyraz jasny i stanowczy.6) Kwestię polską rozumiał
lepiej, głębiej i, dodałbym, uczciwiej niż
wielu ówczesnych polityków polskich, którzy
zniszczenie Austrii uważali za rzecz szczególnie dla
nas pożądaną. "Istnienie Austrii - pisał
- jest dla Polaków koniecznością, bo gdyby
Austria się rozpadła, pomyślcie, co byśmy im
w zamian dali. [...] Żądać od Polaków, aby
nas miłowali, to to samo, co żądać od syna,
aby umiłował mordercę swego ojca. [...] A zatem
tylko grozą można utrzymać Polaków w posłuszeństwie,
aby zaś tego dokonać, trzeba spodlić ich dusze i
tym samym siebie upodlić". Więc jedno tylko jest
rozwiązanie kwestii polskiej: "przywrócić
Polakom ich ojczyznę".
Ale tylko w granicach ściśle
etnograficznych. W jednej z rozmów moich z Cziczerinem
starałem się wyjaśnić, czym jest Wilno dla
nas, jak jest głębokie przywiązanie nasze do
Wilna. Słuchał z uwagą. "A czy nie jesteśmy
- powiedział - "równie głęboko przywiązani
do cudownych marzeń naszej górnolotnej młodości,
czy nie płaczemy wraz z Schillerem, że: Die Ideale
sind zerronnen, Die einst das trunkne Herz geschwellt?"
Ale szaleńcem byłby
człowiek, który do wieku dojrzałego doszedłszy,
zapragnąłby wskrzesić to, co oddane już
zostało der rauhen Wirklichkeit zum Raube, oddane i na
zawsze pogrzebane. I oto w roku 1919 owa drażliwa dla obu
stron kwestia wschodnich granic Polski stanęła w całej
rozciągłości przed Rosją i przed Polską.
Utarło się już
twierdzenie, że naród rosyjski nie wytrzymał
tej wielkiej próby, jaką nań nałożyły
pierwsze miesiące rewolucji i że poddał się
bolszewikom prawie bez walki. Twierdzenie przesadne, któremu
przeczy rzeczywistość. Wraz z chwilą, gdy obydwie
stolice wpadły w ręce bolszewików, wszędzie,
we wszystkich częściach imperium wybuchnął z
siłą żywiołową tak zwany biały
ruch. Na południu dowództwo nad białą armią
czy armiami objął generał Denikin, na dalekiej północy,
w Archangielsku, generał Miller, na północnym
zachodzie generał Judenicz, na wschodzie i na Syberii
admirał Kołczak. Ale dla powodzenia sprawy wewnątrz
oraz dla prestiżu zewnętrznego, w celu przekonania państw
Ententy, że nie luźne jakieś oddziały w
armii i nie te lub owe grupy polityczne, lecz Rosja cała
postanowiła zrzucić jarzmo bolszewickie, musiały
wszystkie kontrrewolucyjne siły działać w
porozumieniu i czyjąś najwyższą władzę
uznać. Władzę tę 18 listopada 1918 roku wręczyła
Rada Ministrów w Omsku prowizorycznie (wremienno) admirałowi
Kołczakowi z tytułem Najwyższego Naczelnika (Wierchownyj
Prawitiel). Uznał go generał Denikin i wraz z nim inni
generałowie.
"Ruch biały - pisze
generał Sacharow - był dowodem żywym i potężnym,
że uczucie honoru nie zgasło w narodzie i choć
walki, które armie staczały, zakończone zostały
klęską, ocaliły one honor Rosji".7) Ruch biały
jednak z góry skazany był na niepowodzenie. Przede
wszystkim armie, mimo pomocy z zagranicy, były słabo
zaopatrzone pod względem amunicji, ciepłej odzieży
i żywności. Ale najgorsze to, że w narodzie, w
społeczeństwie nie było owej wspaniałej
solidarności, która cechowała Wandeę w
walce z rewolucją francuską, z terrorem Konwentu. Tam
wszyscy - panowie, szlachta, chłopi - szli ożywieni
jedną myślą, jedną wolą: obrony religii
i ratowania króla, w rosyjskim zaś ruchu
kontrbolszewickim sprzęgły się przeciw
bolszewizmowi żywioły nie dość że obce
sobie, lecz wzajemnie się wykluczające i nienawidzące;
z jednej strony monarchiści i nacjonaliści, ci, których
w mowie potocznej" czarną sotnią" nazywano,
z drugiej - socjaliści rozmaitych odcieni z ogromną
przewagą "socjalistów rewolucyjnych", tak
zwanych es-erów. Między es-erami a Rosją carską
leżała przepaść nie do przebycia, natomiast
od bolszewizmu oddzielał ich wąziutki strumyk. Idąc
z białymi, drżeli na myśl, że biali odnieść
mogą zwycięstwo stanowcze, druzgocące, więc
po cichu przeszkadzali, zdradzali, kopali pod nimi doły,
nie domyślając się, że sami pierwsi do dołów
tych przez triumfujących bolszewików wrzuceni będą.
Rzadki, może jedyny w swoim rodzaju przykład
zacietrzewionego sekciarstwa i idiotycznej w zaślepieniu
swoim złośliwości.
1) Wyszło w Warszawie nakładem księgarni
Perzyński i Niklewicz w 1921 roku.
2) I. Wasilewski (Nie-Bukwa), Denikin i jego Memuary, Berlin
1924.
3) Ibidem, s. 171-172.
4) Ibidem, s. 7.
5) W książce poświęconej uczczeniu jego pamięci:
Pamiati Kn. Gr. Trubieckogo, Paryż 1930.
6) Polskij i jewrejski voprosy, Berlin 1899.
7) K. W. Sacharow, Biełaja Sibir', Monachium 1923, s.
312-313.
top
|