Mariusz Pisarski
i Andrei R. Mochola
Dyskretny urok hipertekstualizmu
Quo vadis, hipertekst? (perspektywy)
W przypadku medium, które nazywamy
potocznie internetem, każda migracja w to medium jest równoznaczna z
jego użyciem. To jest bezsprzeczne. Co do użycia nowych form wyrazu,
to sprawa sprowadza się do indywidualnych wyborów danego projektu. I
tu, przepraszam, ale się powtórzę: Nie mierzmy wszystkiego i
wszystkich jedną miarką. Naprawdę zwróćmy uwagę na to, iż wciąż
znajdujemy się gdzieś na początku, w fazie prób, nieśmiałych
maleńkich prowokacji, badamy grunt, badamy możliwości nowego medium,
zastanawiamy się jakie chwyty stosować, tworzymy podwaliny pod
naukowy język opisu, który być może będzie w stanie wykorzystać
zawrzeć w sobie możliwie wszystkie możliwości oferowane przez
hipertekst. To jest pewien proces. On potrzebuje czasu. Stąd mój
wyraźny sygnał, że jakiś projekt ma szansę stać się pierwszym. Ma
szansę być przykładem. To wszystko prawda. Ale na jednoznaczną
odpowiedź, na pewność, że tak jest musimy przecież poczekać.
M. Pisarski: W
XIX wieku kąpiel w morzu, w wykonaniu przedstawicieli wyższych klas
była zjawiskiem przedziwnym i wręcz komicznym. Odpowiednio ubrany,
niemal całkiem zakryty delikwent, wchodził do wody dźwigając na
sobie konstrukcję przypominającą dzisiejszy plażowy kosz. Dokonywał
skromnej ablucji i wychodził. Dziś, gdy do wody możemy wejść bez
tego zbędnego ciężaru, uzbrojeni w płetwy, maskę i rurkę, nawet nago,
podobni rybom, wiemy, że w kąpielowych zwyczajach naszych dziadków
krył się bardzo niewielki stopień świadomości medium, w tym
przypadku po prostu morza. Porzucając nawykowe tendencje i
dostosowując się do natury medium, w którym się wyrażamy, jesteśmy
bardziej naturalni. Kogoś, kto przez lata gromadzi w internecie
bibliografię dzieł drukowanych, klasyfikuje ją, odsyła do siebie jej
poszczególne części, można nazwać Człowiekiem Hipertekstu. Jednak
ktoś, kto potrafi na tym samym materiale odcisnąć piętno środowiska,
w którym ów materiał przebywa jest Artystą Hipertekstu. Nawet Pavić
- twórca nieśmiertelnego
Słownika Chazarskiego, w swoich dwóch opowieściach
hipertekstowych prezentuje nader zachowawcze podejście do możliwości,
które daje twórcy hipertekstowe środowisko. Są to po prostu
opowieści, które ze spokojem można by zawrzeć w tradycyjnym medium
druku.
A zatem nawet w ramach
awangardowych, jakby się wydawało, i jak to się wielu badaczom
wydaje, hipermediów, mamy do czynienia z całą paletą realizacji, od
takich, które imitują książkę (nie ma nic bardziej żałosnego niż
tomik poezji "wydany" w Internecie, i tylko tam) poprzez podejścia
pośrednie (nieśmiałe użycie linków, dobrodziejstw inteligentnej
nawigacji) poprzez nowatorskie projekty wykorzystujące warunkowanie
logiczne hiperłączy, losowy dostęp do kolejnych segmentów utworu,
podatną na reakcję czytelnika/widza ścieżkę dźwiękową, animację,
grafikę i film (przykładem niech będzie
Filmtext Marka Ameriki).
A. R. Mochola: Ujął Pan w
tym kąpielowym porównaniu to, co ująć należało. Rozumiem, że się
zgadzamy. I zgadzamy się także z tak określonymi pojęciami Człowieka
i Artysty Hipertekstu. Nie twierdzę, iż zawsze jestem tak ugodowy,
ale i w przypadku Pavicia ma Pan rację. Pavić jest ważny o tyle, o
ile jest on twórcą Słownika Chazarskiego i tylko poprzez ten pryzmat
pojawia się on w naszej rozmowie i w hipertekstualnym kontekście.
Udało mu się jednak w stopniu nam znanym zastosować nowy sposób i
nowy język opisu kultury jako całości oraz szeregu zjawisk
pośrednich, które się nań składają. Jego życzenia wyrażane na łamach
różnorodnych pism pozostają jednak tylko życzeniami, Pavić wciąż nie
wykorzystał tych możliwości, jakie hipertekst oferuje. Zatrzymał się
na pewnym etapie. I obawiam się, iż nie będzie próbował ruszyć z
miejsca. Znaczy to, iż wciąż czekamy.
|